19 grudnia orkiestra akademicka zagra Siódmą Sibeliusa. Jest to świetna okazja, prowadząc kilka przedmiotów związanych z czytaniem i przygotowaniem partytur dwudziestowiecznych, aby tchnąć w te zajęcia więcej życia i z gronem studentów (głównie dyrygentury), prześledzić proces przygotowania tej symfonii „na żywo”. Czyli wszystko od momentu wzięcia partytury do ręki, aż po ostatnią próbę, czyli od odcyfrowania zapisu i jego zrozumienia, aż po wymyślenie, jak to wdrożyć skutecznie w pracy z orkiestrą. Oczywiście nie ja dyryguję próbami (kto by mnie tam wpuścił) dlatego działamy z zaplecza, a właściwie od frontu i w ten sposób będziemy mieli okazję porównać inny koncept z naszymi wymysłami i trochę sobie o tym podyskutować. W końcu na tym polega studiowanie (też).
VII Symfonia Sibeliusa jest szczególna. Gdyby w jednym zdaniu opisać ten utwór, to stanowi on przeniesienie na dźwięki krajobrazu z zorzą polarną w tle. Taka zorza na orkiestrę symfoniczną. Chociaż zdarza się, że jak jakaś orkiestra z cieplejszych krajów bierze to na warsztat, to wychodzi im tęcza lub co gorsza Klub „Tęcza”. Już wiem z doświadczenia, że fińska muzyka sprawdza się głównie w skandynawskich wykonaniach, chociaż swojego czasu Rattle nagrał komplet symfonii Sibeliusa z Birmingham SO. Ale BSO to była wtedy (nie wiem jak dzisiaj) szczególna orkiestra- poddawała się wszystkim pomysłom Rattle’a a te były momentami szalone.
Wracając do samej symfonii- skoro zorza, to utwór musi mieć brzmienie niesamowite, i tak w rzeczywistości jest. Wszystko w tej symfonii postawione jest na głowie (w śniegu). Żadnych pierwszych i drugich tematów, przetworzeń i innych przewidywalnych zwrotów. Instrumentacja w stylu „północnym” z odpowiednim powietrzem i przestrzenią w środku, biegająca po śniegu, omotana zawieją śnieżną czy pomrukiem wichury. Innymi słowy, po prostu Sibelius.
Można powiedzieć, że udał się Finom ten kompozytor. W dodatku w pewnym momencie swojego życia, i to dość wczesnym, przestał kompletnie komponować, co nie przeszkodziło w zbudowaniu pokaźnego i wybitnego dorobku. Finom też znakomicie udaje się promocja siebie na świecie, czy to kompozytorów, czy dyrygentów nie wspominając już o całej grupie solistów i zespołów. Mocno się w tym wspierają, posiadając niewątpliwie wysokie kompetencje, zmysł do pracy zespołowej oraz wysoki etos pracy. Czyli wszystko to, co nam się wspaniale nie udaje.
Za moich lat studenckich, gdy grałem w orkiestrze akademickiej, przyjechał do nas niesamowity dyrygent- Larry Livingston. Wyzwolił w nas takie pokłady zapału i energii na próbach, że mogliśmy grać i ćwiczyć 24h/dobę, co chyba nie było normalne 😉 Gdy żegnaliśmy go (wyobrażacie sobie kilkadziesiąt osób na peronie, gdy odjeżdżał), zapowiedział, że za rok robimy II Symfonię Sibeliusa. Żyliśmy tą nadzieją długo, aż okazało się, że kolejnego zaproszenia już nie otrzymał, okienko zamknęło się. Miałem szczęście studiować w tym okienku, gdy obcowaliśmy z prawdziwymi osobowościami artystycznymi. Ludźmi którzy zarażali nas pasją a nie przyjeżdżali tylko odbębnić swój obowiązek. Wciąż żyję tą nadzieją, że jeszcze kiedyś będę częścią takiego zbiorowego szaleństwa.