Prezenty, prezenty, prezenty.
Kunst der Fuge oraz Kantata Meins Lebens Licht Bacha a obok tego Songs of a Lost World The Cure. Że jak? Tooooo The Cure? 🙂 Co ma wspólnego Bach z The Cure? Otóż… nic. Po prostu leżały obok siebie, elegancko zapakowane, teraz już odpakowane. Kto przy zdrowych zmysłach profesorowi akademii muzycznej podrzuca The Cure? Ktoś, kto WIE 😉
Po raz pierwszy muzyka tego zespołu pojawiła się w czasach mojego bytowania w Liceum Muzycznym. Chyba przyniósł ją Siwy, a może nie…? W tamtych szarych czasach Trójka puszczała całe dyskografie (jakie tam prawo autorskie!), więc trzeba było się zasadzić na konkretną audycję i mieć pod ręką odpowiednią ilość czystych kaset magnetofonowych…. Nagrywało się niemal wszystko….
Dzięki tamtym czasom i dalszej nauce stałem się instrumentacyjnym komandosem, co czasami bywa męczące, szczególnie gdy masz zamienić w sztukę twórczość jakiegoś artystycznego gamonia. I jeszcze tym zadyrygować.
Ale The Cure to całkiem poważni ludzie, chociaż nie… wyglądają. Po latach przerwy odsłuchanie ich najnowszej płyty to, z jednej strony, podróż sentymentalna do miejsc, twarzy, klimatów… ale też zdumienie, że przez tyle lat to towarzystwo utrzymało styl i ciagle ma coś ciekawego (jeszcze ciekawszego) do zaproponowania, bez zniżania się do schlebiania jakimś pośrednim gustom, czy udawania, że wciąż jesteśmy piękni i młodzi. I te teksty… oraz umiejętność wkomponowania ich w narrację, bez krojenia wersów na równe kawałki i tanich rymów. Bywa nawet Szekspirowsko 😉
Thunder rolling in to drown
November moon in cold black rain
This lightning splits the sky apart
And whispering his name
He has to wake up
Ale to nie jest muzyka dla każdego…
Co można napisać o kantacie Bacha? Tyle, że jeśli bierzesz cokolwiek Bacha, to jest to genialne. Zastanawiam się czasem, jak to jest możliwe, że jego twórczość jest CAŁA na najwyższym poziomie. Tam nie ma słabych momentów. Jest kilku takich kompozytorów, gdzie wszystko od dechy do dechy jest genialne. Jest mała grupa, gdzie genialny jest tylko jakiś kawałek. Czy to oznacza, że jak kompozytorowi „nie wychodzi”, to lepiej, żeby przestał? Może lepiej się nad tym nie zastanawiać 😉
Słuchałem niegdyś Kunst der Fugę na różne składy i urządzenia i muszę przyznać, że na żadnym z nich to po prostu nie brzmi. Niniejsze nagranie, zrealizowane przez Cuarteto Casals jest bardzo udane (chociaż realizator w jednym miejscu ściął początkowy dźwięk- niewprawne ucho tego nie zauważy, ale taki błąd na tym poziomie…?). Niemniej, artystycznie jest super, choć to wciąż jakieś …dziesiąt procent potencjału tej muzyki. Czyżby Bach wymyślił coś tak nieziemskiego, żeby nie dało się, na niczym ziemskim, tego zagrać doskonale? Zapewne badacze kopali głęboko ale za wiele na ten temat nie wykopali, więc o co chodzi?
Mam taki koncept, na który naprowadziło mnie nagranie KdF, dokonane przez zespół Laibach. Tak, Laibach, ten retrogardowo-skandalizujący band, wziął sobie Bacha na warsztat i wyprodukował elektroniczną paczkę z fugami w środku, opiętą dźwiękami nie z tego świata. W końcu nazwa LaiBACH zobowiązuje ;-). Wtedy zrozumiałem, o co tak na prawdę Johannowi Sebastianowi chodziło. Tego nie ma się grać z pietyzmem, tak, jak jest napisane. To, co napisane, to jest dopiero początek, kręgosłup tego, co ma być stworzone. Bach dał nam instrukcje i zrób coś z tym… Więc też postanowiłem zrobić. A co…, w końcu nazwisko KurdyBACHa zobowiązuje 😉 Ale powoli….na razie zaczniemy trochę eksperymentować z partyturą otwartą i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Już niebawem, w lutym.